Stanislava — Rzeszów

Byłam bardzo zadowolona ze swojego życia. Miałam marzenia i plany związane z Kijowem. To moje ulubione miasto, o którym nie przestaję opowiadać.


Pewnej nocy dostałam SMS-a od nauczycielki mojej córki: „Dziś nie wychodzimy do szkoły, niech nas Bóg ochrania”. I już siedzieliśmy w zimnej piwnicy razem z setkami innych ludzi. Moja córka przytulała pluszową świnkę, którą kiedyś dla niej uszyłam.


Później przeszliśmy do innego schronu w szkole, w której uczyłam. Nauczyciele i pracownicy szkoły połączyli siły, aby przyjąć około 500 osób w piwnicy. My z córką spędziłyśmy tam 2 tygodnie. Sytuacja stawała się coraz bardziej niepokojąca, pojawiały się wiadomości o Buczy i Irpinie, o postępie rosyjskiej okupacji w kierunku Kijowa. Podjęłam decyzję, że musimy uciekać. Starałam się tłumaczyć córce, że to będzie jak wesoła przygoda, podróż. Ale nie wiem, czy to nie pogorszyło sprawy, bo teraz, gdy słyszy o podróżach, wyobraża sobie te straszne 12 godzin w ewakuacyjnym pociągu bez możliwości wstawania czy poruszania się. Można by opowiadać wiele o tamtych czasach. Wielu ludzi pokazało się z jak najlepszej strony. Wolontariusze przynosili koce dla mam z niemowlakami, nauczyciele pełnili dyżury nocne przy wejściu do schroniska, a w dzień kontynuowali nauczanie dzieci online.


I tak udało nam się dotrzeć do granicy, którą przekroczyłyśmy po 3 godzinach stania w gigantycznej kolejce w mrozie.


Trudno opisać emocje, jakie przeżyłyśmy po przybyciu do Polski. Dostałyśmy koce, gorącą herbatę, kanapki, ciepłą zupę. Wtedy nie rozumiałyśmy ani słowa po polsku i byłyśmy trochę w szoku po wszystkich przeżyciach. Przy okazji, przez kilka miesięcy po stresie nie mogłam się zrelaksować, mimo wspaniałych warunków. Później wysłano nas do ośrodka dla uchodźców, gdzie zostałyśmy odebrane przez polską rodzinę. Nie znałyśmy jej i nie wiedziałyśmy czego się spodziewać. Pierwszego dnia zapytali córkę, jaki jest jej ulubiony kolor, a następnego ranka dostała 2 duże torby z różowymi ubraniami i zabawkami. To było niesamowite! Mieszkaliśmy u nich przez pół roku, ale do dzisiaj często ich odwiedzamy i jesteśmy zapraszane na różne święta rodzinne. Tutaj nauczyłyśmy się pierwszych słów po polsku. Tydzień po naszym przyjeździe rodzina pomogła zapewnić mojej córce naukę w pobliskiej szkole, a gdy dowiedzieli się, że nie potrafi jeździć na rowerze, przywieźli jej mały rowerek i uczyli. To było wspaniałe! Bardzo mi przykro, że poznaliśmy się w takich okolicznościach. Przez długi czas walczyłam z następstwami stresu, non-stop śledziłam wiadomości, a dźwięk samolotów wywoływał dreszcze.


W końcu nadszedł czas, aby stanąć na własne nogi i przeprowadziłyśmy się do wynajętego mieszkania. I niesamowite było to, że nasza polska rodzina zapewniła nam wyposażenie mieszkania.


Nie powiem, że było łatwo. Nauka języka, poszukiwanie pracy, choroby sezonowe oraz towarzysząca tęsknota za ojczyzną. Niemniej, wydarzyło się dużo dobra. Poznałyśmy wspaniałych ludzi, organizacja UNHCR, pomogła mi stworzyć CV, organizowała kluby rozmów w języku polskim i angielskim, zapraszała na spotkania przedstawicieli Funduszu Pomocy Uchodźcom, specjalistów finansowych, strażników granicznych. Zrozumiałam, że muszę poprawić swoją znajomość angielskiego i zaczęłam uczęszczać na angielskie kluby prowadzone przez InproRzeszów i miejscowych mieszkańców miasta. Dowiedziałam się, że w Rzeszowskich Piwnicach można spotykać się z artystami i malować zaproszonych modeli. Moja córka uczęszcza do wspaniałej szkoły tanecznej. Ogólnie rzecz biorąc, integracja poszła pełną parą.


Teraz nadal nie widzę pełnej, jasnej przyszłości. Przez te lata nauczyłam się przestawać planować. Po prostu żyję chwilą. Jeśli jednak mam porównać naszą obecną sytuację z tą sprzed roku — różnica jest ogromna.


Ps. Jesteśmy ogromnie wdzięczne naszej polskiej rodzinie i wszystkim Polakom, którzy pomogli Ukraińcom.